Kwarantanna
Trzeci tydzień
Spedł śnieg. W końcu za chwile kwiecień. Dzień już dłużysz lecz niebo przysłonięte chmurami nie daje poczucia wiosny. Obostrzenia coraz bardziej ograniczają możliwość wyjcia z domu. Nie mam możliwości zostania już w domu, czas wracać do pracy, choć bardzo nie chce. Nie chce tam wracać. Czuje w związku z tym smutek i złość. Mogłabym wykorzytsa urlop i zosta kolejny tydzień w domu ale boje się o prace, boje się że ją strace. Najgorsza jest niepoweność. Nikt nie wie co będzie jutro. Ludzie planują, przewiduja, że wszystko minie do połowy kwietnia, inni przewidują stan zagrożenia aż do końca roku. Jak odnaleźć w sobie zaufanie? Jak zaakceptować że będzie co ma być. Wiosna nic nie wiedziała i przyszła i ptaki śpiewają, pąki kwitną, trawa rośnie dalej. Potrzeba dalej robić swoje, może to jest recepta na życie. Mimo i pomimo tego co dzieje się wokół, po prostu robić swoje. Nie. Nie udawać, że nie ma. Po prostu robić swoje. Być jak wiosna.
Kiedy panika się rozwilała, coraz więcej ludzi umieralo, Bedąc w rozwoju osobistym już kilka lat, ślepo wierzyłam, że już wszystko wiem o życiu, już jestem świadoma. Wierzyłam, że mnie to nie dotyczny. Skończyłam szkołę psychoterapii alternatywnej, zrobiłam kursy online, przeczytałam wiele książek. Dla umysłu siedziałam tylko kilka szczebli niżej niż Budda, czułam się lepsza. Czułam że jestem Special Edition, bo jestem świadoma. Tymczasem kilka dni później życie mówi „sprawdzam”. Budząc się pewnego dnia rano, czułam ogromny ból mięśni. Nawet nie wiedziałam, że w swoim ciele mam tyle mięśni! Z każdą godziną było coraz gorzej, spadał mi puls, ciśnienie, temperatura. Leżałam na kanap a ciało przeszywały dreszcze. Te drescze które wywoływane są chłodem ale też stresem i nerwami. Ból nie ustępował pod wpływem tabletek. Bardzo bałam się zadzwonić na pogtowie lub do lekarza w przychodni. Po czasie pojawił się również ból w klatce piersiowej. Jednym z gorszych uczcuć jest towarzysząca bolowi depresja, niechęć do życia, strach. Poczucie że jest mi wszystko jedno byle tylko utrzymać się przy życiu. Ogormny smutek, żal i wszystkie pochodne emocje przychodziły jedna po drugiej. Płakałam nie wiedząc z jakiego powodu. Proprosiłam o pomoc znajomą, dobrą Duszę. Skierowała mnie do siebie i to była najlepsza rzecz jaką mogła dla mnie zrobić. Zapytałam siebie, zapytałam ciała czego mi potrzeba. Nabrałam ochoty na sok, swieży wyciskany sok z pomarańczy. Ostatniem sił zwlekłam sie z łóżka, dotarałam do kuchni i z ostatnich trzech pomarańczy zrobiłam napój. Czułam jak z każdym łykiem wraca siła, energia.
Pomarańcze mają coś w sobie. Dla mnie to owoc mocy, energii, słońca. Soczysty, słodki, energetyczny. Uwielbiam. Surowe ma moc. Poczułam to tego dnia tak mocno jak nigdy dotąd. Często jadłam modne w ostatnim czasie "raw food", ale tego dnia zdałam sobie sprawe z ich mocy. Uświadomiłam sobie coś jeszcze. Jedną z najważniejszych lekcji czyli zaufanie - do siebie. Od tego dnia przesyałam sie "martwić" jedzeniem. Jadłam to na co miałam ochote - bez kompulsji. Piłam rano kawę bez wyrzutu że wykończy mi nadnercza. ( tak, podobno tak sie dzieje :) ). Czułam sie lekka, wolna i szczęśliwa.
Praktykuje to do dziś. Do dziś ucze sie siebie i ciałą. Szanuje to co do mnie mówi. Gdy jest zmeczone, staram sie dać mu odpoczynek, gdy ma energię, robimy ćwiczenia ;)
Podobno życie jest proste...
Płyniemy, każdego dnia z inną falą.
Dodaj komentarz